sobota, 24 stycznia 2015

Młyn



   Młyn to osobny temat.
   Tuż koło domu, jawił się kamienny dwupiętrowy kolos.To już był trzeci budowany przez rodzinę Dziadka. Najpierw był drewniany, przed wojną. Potem murowany, trochę w górę rzeki, też zniszczony. Koło niego była przeprawa rzeczna, którą się zwoziło siano z pola po drugiej stronie wody. I w końcu ostatni, powojenny, znów budowany wspólnymi siłami rodziny i użytkowany przez Dziadka i Stryja Wacka.
   Aby nie kolidować ze sobą, bracia postawili oddzielne turbiny, które zaopatrywały w prąd, osobno gospodarstwo nasze i Stryja. Na ówczesne czasy prąd to był rarytas. Wieś, o ile dobrze pamiętam, została zelektryfikowana dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych. Tak więc obie rodziny cieszyły się przywilejem nie tylko prądu, ale na dodatek własnego. Pamiętam jednak, że turbinę początkowo włączano dopiero wieczorem, kiedy robiło sie ciemno, traktując to raczej wyjątkowo niż rutynowo. Siłą rzeczy postęp do tych dwóch gospodarstw mógł zawitać wcześniej. Światło, potem radio, telewizja, były wyznacznikiem inności w tej wsi oświetlanej lampami naftowymi.
   U Liznerów wszystko dążyło do lepszego, więc młyn cieszył się wielkim wzięciem w okolicy. Praca we młynie podzielona była na tygodnie. Tak dogadali się bracia. Był tydzień Dziadka i Wujka a potem tydzień Stryja i jego synów.
   Siłą rzeczy do młyna zaglądałam kiedy urzędował tam Dziadek lub Wujek. W przyziemiu,dostępnym od środka budynku lub od strony rzeki (młyn stał na brzegu rzeki i tylko dwa poziomy wystawały ponad grunt podwórka, skrywając poziom najniższy) mieściła się kaszarnia i już nie używana za moich czasów olejarnia. Dwa piętra powyżej, to urządzenia do mielenia ziarna. Myślę, że nie tylko, ale jako dziewczynka bardziej dostrzegałam tajemniczość pomieszczeń i zakamarków niż rozumiałam sposób funkcjonowania młyna. Pamiętam, że na poziomie ziemi były walce do miażdżenia zboża a piętro drugie zajmowały tzw. elewatory. Jak funkcjonowała całość, mimo, że Wujek, na moją prośbę, objaśnił mi  zasadę mielenia i otrzymywania mąki, nie pamiętam. Po młynie mogłam się kręcić tylko w  towarzystwie dorosłych. Było tam bowiem na tyle niebezpiecznie, że można było ulec poważnemu wypadkowi lub zginąć wpadając w tryby maszyn.
   Cały młyn huczał i chodził. Zachowywał się jak wielka bestia żyjąca własnym życiem. Wieczorem oświetlony mdłymi żarówkami nabierał tajemniczości.
   Praca wymagała czuwania przez całą dobę lub klika dni pod rząd. Zjeżdżali się bowiem chłopi z okolic, wozami zastawionymi workami z ziarnem, ustawiali w kolejce przed młynem, cierpliwie czekając na swój przemiał. Zawsze dziwiła mnie obfitość furmanek na podwórku i koni spokojnie czekających przy wozie. Wieczorami chłopi zasiadali na złożonych we młynie workach i kurząc papierosy gadali o sobie tylko znanych sprawach. Rano znowu widziałam ich na podwórku lub zaglądających do kuchni Babci, żeby napić się wody.
   Dziadek z Wujkiem stanowili bardzo zgrany zespół. Obaj perfekcyjni i pozytywistyczni w swym podejściu do pracy, uważali ją nie tylko za obowiązek ale i przywilej. I tego nauczyłam się od nich. Patrząc z jaką pokorą i uśmiechem, codziennie wstawali do kolejnych działań, pracę cenię za sens jaki nadaje naszemu życiu. Tak oto wpajano mi proste zasady dobrego życia,  przez przykład. Bez narzucania, nakazów i zakazów, uczyłam się żyć w zgodzie i harmonii z innymi i światem.

6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. A co się dziś dzieje z młynem wnuczko młynarza?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety teren i jego urodę doceniły także władze. Utworzono w tym miejscu zalew tzw. jezioro Hanieckie a resztki młyna i gospodarstwa znalazły się pod wodą. Rodzina została wysiedlona w latach 70-siątych.

      Usuń
  3. Jednym słowem-podwodne królestwo ;-)
    Jeżeli władza nie zrekompensowała tego odpowiednio to może starać się o... ja wiem? Kawałek jeziora/zalewu???

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet nie najgorzej się zachowali, bo rodzina dostała niezgorszą rekompensatę. :)

    OdpowiedzUsuń