środa, 14 stycznia 2015

Indyki



                                         z int. Kozakiewicz-indyki

    Kolorowe ptaki , wyróżniające się na podwórzu nie tylko barwą ale i wielkością. Kiedy kucałam na środku obejścia byłam niemal ich wzrostu. A robiłam to często. Przykucnięta zamierałam w bezruchu i przyglądałam się jak dostojnie potrząsają swoimi koralami. Szybko nauczyłam się naśladować ich odgłosy. Bawiło mnie kiedy mogłam je sprowokować do głośnych gulgotów. Czułam się wtedy jakbyśmy ze sobą nawiązali kontakt, jakbyśmy rozmawiali. Nie wiem co chciały mi powiedzieć i czy w ogóle. Moje przesłanie było proste, jestem, widzę was, chcę być z wami. Dla mnie były królami podwórka.
    Nie miałam problemów z jedzeniem indyczego rosołu. Wychowywana w zgodzie z odwiecznym rytmem przyrody i wsi, wiedziałam po co Babcia hoduje indyki.
   Nie bolała mnie ich śmierć. Była naturalnym elementem koła życia. Wszak potem przychodziły nowe ptaki, mogłam patrzeć na ich dorastanie, znowu podziwiać ich piękno. 
   Przede wszystkim miały to, czego brakuje dzisiejszym stworzeniom. Zapewnioną indywidualność. Wiedzieliśmy, który jest łagodny, który złośliwy i będzie ganiał za nami po podwórzu robiąc raban a który, w hierarchii najniżej, nieśmiało chował się po kątach. Były w ten krótki czas na swą miarę szczęśliwe.
    Zostałam biologiem, zajęłam się ornitologią. Dlaczego? Może właśnie początki były w tych podwórzowych rozmowach z indykami?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz