czwartek, 21 stycznia 2016

Wesele Wujka

Nie pamiętam ile wtedy miałam lat. Pewnie gdybym sięgnęła do archiwum domowych fotografii albo pamięci wcześniejszych pokoleń, dowiedziałabym się szczegółów. Ale czy to jest istotne ? Podążam ścieżką moich wspomnień chaotycznie. Wywoływane z pamięci obrazy formuję w słowa a wspomnienia rozlewają się jak rzeka aż po horyzont. Cieszę się z każdego powracającego obrazu jak z odnalezionego, zapomnianego skarbu.
To było w okresie mojego dzieciństwa. Tyle mi wystarczy.
Ślub najmłodszego brata mojej Mamy.
Nie wszystko odbywało się w naszym domu. Wydaje mi się, że po jednym dniu, wesele przeniosło się do domu Panny Młodej, gdzie zabawa dla młodszego pokolenia trwała bodaj dwa kolejne dni.
A może zatarte czasem wspomnienia zmieszały jak w  tyglu, obrazy obu domów ?
Wielkie emocje chwil poprzestawiały w mojej głowie wspomnienia i zachwiały kolejnością zdarzeń.
Pamiętam ekscytację wśród dorosłych w tamtych dniach.
Wyciągam z pamięci zamieszanie i gwar niezliczonej liczby głosów. Pokój uprzątnięty z mebli, tak aby stworzyć parkiet do tańca. Szeroko i po raz pierwszy, na oścież otwarte dwuskrzydłowe drzwi do pokoju.
Stoły ustawione w kuchni dla biesiadników i pełno ludzi wokół. Twarze, które mówiły
- Ależ ty wyrosłaś- a ja uśmiechałam się i witałam z kolejnymi wujkami i ciociami.
Albo rozmowy między kuzynami
- No co ty, to przecież córka Jadzi, nie poznajesz !?
- Malinko, pamiętasz Wujka z Buska ?
Jeszcze gorzej było z kuzynami, których widziałam po raz pierwszy. Wtedy na pomoc przychodziła Babcia prowadząc mnie do nieznanej osoby i chwaląc się mną tłumaczyła
- A to Robońku jest twoja Ciocia z Potoka co to mieszka niedaleko kościoła.
Przemykałam bardziej między nogami niż twarzami tego tłumu, próbując znaleźć sobie miejsce, zadziwiona odmiennością sytuacji i gwarem w tak cichym zazwyczaj domu.
Teraz zaplątał mi się obraz namiotu na dworze, z rzędem stołów i ław wewnątrz i goście zasiadający  naprzeciw siebie. Ale to już chyba była część wesela u Panny Młodej. Co ja tam robiłam ? Czy pamięć mnie nie zawodzi ?
Pamiętam przerzucania się przyśpiewkami przy tym stole. Tymi w wykonaniu kobiet w stronę mężczyzn i tych męskich skierowanych do kobiet. Pamiętam niezwykłość tej chwili. To zwyczaj zapewne już zapomniany a przecież tak wyjątkowy i staropolski. Szkoda, że uleciała mi z głowy  ich treść pikantna i dosadna.
Rozradowanie, czerwone policzki, co raz wznoszone kieliszki wódki i przepijanie do siebie nawzajem. Wspinanie się na szczyty finezji i tworzenie nowych tekstów na gorąco, w odpowiedzi na słowa strony przeciwnej - to kwintesencja wiejskości polskiej, tamtych czasów. Stare kumy i kumowie rozgrzani chwilą, nie ustawali w pracy bycia ostatnim, w tej bitwie na słowa.Bo to głównie oni byli nośnikiem tej tradycji.
Wokół wybuchały kaskady śmiechu i widać było, że wszyscy bawią się świetnie.
Zapamiętałam jeszcze bramki, (zwyczaj funkcjonujący do dzisiaj) stawiane na drodze do domu weselnego przez sąsiadów, gdzie trzeba było się wykupić skrzynką wódki aby przejechać dalej. Bramki kwieciste, umajone gałązkami, pod którymi przejeżdżał orszak weselny.
Zapewne jako dziecko nie brałam udziału we wszystkich obrzędach weselnych, szczególnie tych, które odbywały się późną porą. Dlatego wyławiam pojedyncze obrazy wydawałoby się, nie połączone w całość.
I znów powrócę do naszego domu, do pierwszego dnia wesela, aby wywołać z pamięci harce na parkiecie w pokoju przy skocznej wiejskiej muzyce granej na żywo. Moje pląsy w rytm oberka i zachwyt nad tańcowaniem Babci, która jakby (mimo trosk i zmęczenia) zrzuciła z siebie ciężar dni i przebierała nogami nie mając sobie równych. A ja próbowałam za nią nadążyć. Tak samo jak próbowałam nadążyć za jej tempem obierania ziemniaków czy ubijania piany. Tak samo jak śmigały jej ręce, tak teraz śmigały jej nogi.
Dom był pełen gości, więc kiedy nadeszła noc, spotkała nas jeszcze jedna atrakcja. W stodole zostały rozścielone koce. W końcu miało się spełnić marzenie spania na sianie.
Zostaliśmy wysłani na spoczynek, dużo wcześniej od dorosłych. Od strony domu dochodziły wciąż odgłosy zabawy a ja mościłam się na posłaniu, za każdym razem głośno szeleszcząc sianem. I to, co do tej pory miało być niezwykłe, stało się rzeczywistością. I o złośliwości losu, wcale niewygodną !
Pod sobą miałam rozłożony koc, przez który źdźbła trawy, do tej pory wydawać się mogło, że miękkie, uparcie kłuły mnie w plecy i pośladki. Wierciłam się zawzięcie próbując wymościć sobie gniazdo jak pies kręcący się w kółko na legowisku. W końcu ułożyłam się i otuliłam kołdrą aby złagodzić szorstkość podłoża. 
Wielka przestrzeń stodoły, żyła zupełnie innymi odgłosami niż swojskie szepty pokoju.Wokół budziły się dźwięki tajemnicze i niepokojące.
- Czy to mysz biegnie w korytarzach siana?
- Czy to jakiś groźny stwór?
- Ach, to na pewno coś złego chce mnie zaatakować! - drżałam z przerażenia czekając na rozwój wypadków i próbując być dzielna. Szelest nabierał mocy i zbliżał się złowieszczo. Aż w  końcu, niemal zagłuszony waleniem mojego serca, zamienił się w radosne skomlenie.
Buda psia miała połączenie ze stodołą a pies wyczuwszy naszą obecność postanowił wykorzystać niezwykłą możliwość spania z nami.
W końcu uspokojona i otoczona zawrotną wonią siana i psiej sierści, zasłuchana w dalekie odgłosy wesela, zapadłam w sen.
Obudziło mnie gdakanie kur i pianie koguta. Było szaro i zimno. Wtuliłam się w resztkę ciepła kołdry. Między deski stodoły wsączało się mdłe światło poranka. Rozglądałam się wokół popatrując na śpiącą gromadę dorosłych, która widocznie dołączyła do nas nocą. Wydłubywałam źdźbła siana z włosów i zastanawiałam się, która to może być godzina, skoro wszyscy jeszcze śpią. W głowie huczało mi z niewyspania a na podwórko pomału wracało życie. Pod okapem stodoły jaskółki wystawiały łepki z gniazd i świergoliły cichutko. Z obory, dochodził łoskot krowich łańcuchów, które wystukiwały poranny rytm pustego żłobu.
Pomału szarość zaczęła przeradzać się w blask dnia a promienie słońca cudownie przefiltrowane między deskami stodoły, ożywiły tysiące pyłków tańczących w ich blasku. I to jest ostatni, niezwykły obraz z tamtych dni, jaki został w moje głowie. Wspomnienie wesela wujka W.

środa, 6 stycznia 2016

Historia pewnego misia



Był jedyną zabawką jaką brałam ze sobą na wieś. Zazwyczaj jechałam z pustymi rękami bo wiedziałam, że czekają mnie atrakcje, którymi wypełnię dzień aż po brzegi. Tylko czasami zabierałam go, kiedy w chwili wyjazdu z różnych powodów towarzyszyła mi niepewność. Wtulałam się w niego i świat stawał się po prostu bezpieczniejszy. Nieważne czy potem leżał spokojnie na łóżku a ja biegałam zaaferowana po okolicy czy towarzyszył mi, wepchnięty pod pachę, w penetrowaniu kolejnych zakątków. Ważna była jego milcząca obecność.
Minęło wiele lat.
Przez pewien czas misio leżał zagrzebany wśród zapomnianych pamiątek dzieciństwa w pudle w piwnicy u rodziców. Przy jakiejś okazji przypomniałam go sobie i awansowałam na pokoje jako jedynego przedstawiciela minionych czasów. Siedział sobie w rogu na oparciu kanapy jak ostatni mieszkaniec zaginionej krainy. Wiernie i z determinacją towarzysząc swojej pani. W końcu po kilku latach trafił do szafy kiedy uznałam, że przestał do mnie pasować. A jednak za każdym razem kiedy otwieram szafę, zerkam na mojego przyjaciela a on mimo, że zdegradowany wciąż patrzy mi z wiernością w oczy.
Kiedy byłam mała, był moją ulubioną zabawką. Trochę z wyboru, trochę z powodu własnego charakteru. Miałam lalki, takie mrugające oczami, super pięknotki z NRD w prześlicznych strojach i z pudełkiem pełnym ubrań  szytych dla nich przez moją Mamę. Robiły wielką furorę wśród koleżanek. Więc kiedy do mnie przychodziły, to one bawiły się lalkami w myśl zasady, że gościom się nie odmawia a mnie zostawał biedny misiu.
I tak zrodziła się zażyłość między nami aż rozkwitła w moją do niego miłość. Na niego zawsze mogłam liczyć. Lalki tylko chwilę były moje, przechodząc szybko w ręce koleżanek. I mimo, że wypchany trocinami, z oczami jak guziki i tylko w spodenkach zamiast w wymyślnym stroju, był dużo bardziej przytulny i swojski niż lalki z lokami, bucikami i rzęsami na kilometr. Sypiał ze mną w łóżku, czy to na wsi czy w domu, rozłożony na środku poduszki a ja wtulona w kąt przyciskałam się do ściany. I mimo długiej nocy budziłam się wciąż z boku, nigdy nie naruszając snu i rewiru mojego misia. Taka to była miłość.
Dzisiaj ogarnęła mnie melancholia i skręciłam w czasy dawno minione.
A tu biało za oknem. Na kuchni bulgocze gar pełen zimowego żurku a ja szukam ciepła we wspomnieniach.