czwartek, 19 października 2017

Wykopki


z internetu.Wykopki dawniej. Głos Wielkopolski

Przez całe lato chodziłam z Babcią lub Ciocią pielić rzędy ziemniaków na polu za domem. Żeby chwasty nie zagłuszyły posadzonych roślin. Wyrywany perz czy trawa lądowały w koszu aby stać się dodatkową paszą dla krów.
Piaszczyste górki usypanych rzędów i przerwy między nimi jak dróżki między drogami. Palące słońce na grzbiecie i koniki polne grające wśród traw na pobliskiej łące. A niedaleko piaszczyste zbocze lasu i powiew sosnowego powietrza. Wciąż mam ten obraz we krwi. I jeszcze chodzenie między rzędami ze słoikiem z wodą i zbieranie "amerykańskiej zarazy". Pasiasty chrząszcz pożerający ziemniaczane liście. Nie miałam dla niego dobrych uczuć. Raczej poczucie satysfakcji kiedy kolejnego szkodnika lub jego białą, tłustą larwę wrzucałam do słoika. Pierwsze podbierane bokiem ziemniaki, tak żeby nie uszkodzić rośliny i ich smak na talerzu z kubkiem kwaśnego mleka. Wspomnienia gorące, letnie, przepełnione zapachami i dźwiękami.
A potem przychodziła jesień. Zielone pędy wystające z grządek więdły i brązowiały.

Wykopki. Kiedy zamykam oczy widzę czerwono zachodzące słońce, czuję skostniałe dłonie a potem nadchodzący zmrok. Wóz ciągnięty przez konia, który co jakiś czas przesuwał się do przodu za posuwającymi się ludźmi.
Ubrana byłam w ciepły sweter i kurtkę. Szyję owiniętą miałam szalikiem a na nogach gumiaki. A i tak czułam przenikający mnie chłód. Trochę bolący kręgosłup od ciągłego schylania się. Bo głównie zbierałam do dużego ciemnobrązowego, wiklinowego kosza wykopane ziemniaki. Ale pamiętam, że jako nastolatka pracowałam też motyką.
Nasze pole ziemniaków za domem nie było na tyle duże, żeby wprowadzać sprzęt do kopania. Prace wykonywaliśmy ręcznie, całą rodziną nieraz z pomocą sąsiadów. Kobiety, mężczyźni, dzieci. Tyle tylko, że dzieciom pozwalano albo na wolniejsze tempo albo dłuższy odpoczynek.
Każdy miał swój rządek. Z motyką w ręku podważał krzak ziemniaczany, chwytał łęty "za głowę" i wyciągał z ziemi jeszcze przyczepione do długich pasm korzeni bulwy. Potem otrzepywał krzak i odrzucał na bok. Ziemniaki odpadały od korzeni i lądowały na ziemi pod nogami. Resztę bulw wykopywano przegrzebując ślad po roślinie motyką.
I to było piękne. Wydobycie na światło dzienne ukrytego w głębi ziemi bogactwa. I ten moment fascynacji, kiedy po raz pierwszy wyłaniają się na wierzch, przeróżnych kształtów i wielkości kule, owale czy dziwne kształty.
Odkrywanie tajemnic ziemi. Zaglądanie w nieznane, co dzieje się przez długie miesiące poza naszymi oczami. W ciszy i cieple piaszczystych rzędów powiększające się zapasy. Zapobiegliwość przyrody, celowość i mądrość. Nie nazywałam rzeczy tymi słowy. Jedynie zachwyt, jedynie zdumienie, jedynie szeroko otwarte oczy.
A wszystko w zmroku końca dnia. Bo choć praca trwała od rana, moja pamięć zachowała tylko pojedyncze obrazy. Nie odtworzę całego ciągu zdarzeń.
Ale widzę płonące ogniska z pozbieranych, wysuszonych łętów ziemniaczanych i snujący się nisko nad ziemią albo wznoszący się leniwą smugą ku górze, dym.
Pamiętam skostniałe palce i zimną ziemię, w którą zanurzałam dłonie w poszukiwaniu-no właśnie- bulw nie ziemniaków. Ziemniakami stawały się dla mnie w koszu, na wozie albo potem w stertach zrzuconych z wozu do zdołowania.
Mężczyźni wykopywali za domem, na skraju ziemniaczanego pola, duży dół. Do niego zrzucano ziemniaki i przysypywano słomą i ziemią wydobytą przy kopaniu. Jeszcze robiono wywietrzniki sięgające w głąb kopca, jakąś przemyślną wiejską metodą, której dzisiaj już nie odtworzę. Bo kopiec musiał oddychać.
Tak działo się z nadmiarem. Na początek jednak zrzucano ziemniaki do piwnicy pod stodołą. Otwór w podłodze stodoły prowadził wąskim tunelem do najgłębszej części piwniczki. I taką drogą ziemniaki trafiały do chłodnych warunków zimowania.
Ale wróćmy jeszcze na chwilę na pole. Do utrudzonych dorosłych i zmęczonych dzieci. Bo na koniec czekała wszystkich nagroda. Pieczone w żarze przygasających ognisk ziemniaki. Któż nie zna ich smaku. Zwęglonej skórki brudzącej palce na czarno i delikatnego parującego miąższu w środku. Grudki masła roztapiającej się na połówce kartofla i białych kryształków soli na wierzchu. Pieczone ziemniaki zawsze smakują wybornie. Ale przy ognisku o zmroku, po całym dniu pracy, na ziemniaczanym polu, jedzone wśród bliskich, smakują najlepiej.