środa, 6 stycznia 2016

Historia pewnego misia



Był jedyną zabawką jaką brałam ze sobą na wieś. Zazwyczaj jechałam z pustymi rękami bo wiedziałam, że czekają mnie atrakcje, którymi wypełnię dzień aż po brzegi. Tylko czasami zabierałam go, kiedy w chwili wyjazdu z różnych powodów towarzyszyła mi niepewność. Wtulałam się w niego i świat stawał się po prostu bezpieczniejszy. Nieważne czy potem leżał spokojnie na łóżku a ja biegałam zaaferowana po okolicy czy towarzyszył mi, wepchnięty pod pachę, w penetrowaniu kolejnych zakątków. Ważna była jego milcząca obecność.
Minęło wiele lat.
Przez pewien czas misio leżał zagrzebany wśród zapomnianych pamiątek dzieciństwa w pudle w piwnicy u rodziców. Przy jakiejś okazji przypomniałam go sobie i awansowałam na pokoje jako jedynego przedstawiciela minionych czasów. Siedział sobie w rogu na oparciu kanapy jak ostatni mieszkaniec zaginionej krainy. Wiernie i z determinacją towarzysząc swojej pani. W końcu po kilku latach trafił do szafy kiedy uznałam, że przestał do mnie pasować. A jednak za każdym razem kiedy otwieram szafę, zerkam na mojego przyjaciela a on mimo, że zdegradowany wciąż patrzy mi z wiernością w oczy.
Kiedy byłam mała, był moją ulubioną zabawką. Trochę z wyboru, trochę z powodu własnego charakteru. Miałam lalki, takie mrugające oczami, super pięknotki z NRD w prześlicznych strojach i z pudełkiem pełnym ubrań  szytych dla nich przez moją Mamę. Robiły wielką furorę wśród koleżanek. Więc kiedy do mnie przychodziły, to one bawiły się lalkami w myśl zasady, że gościom się nie odmawia a mnie zostawał biedny misiu.
I tak zrodziła się zażyłość między nami aż rozkwitła w moją do niego miłość. Na niego zawsze mogłam liczyć. Lalki tylko chwilę były moje, przechodząc szybko w ręce koleżanek. I mimo, że wypchany trocinami, z oczami jak guziki i tylko w spodenkach zamiast w wymyślnym stroju, był dużo bardziej przytulny i swojski niż lalki z lokami, bucikami i rzęsami na kilometr. Sypiał ze mną w łóżku, czy to na wsi czy w domu, rozłożony na środku poduszki a ja wtulona w kąt przyciskałam się do ściany. I mimo długiej nocy budziłam się wciąż z boku, nigdy nie naruszając snu i rewiru mojego misia. Taka to była miłość.
Dzisiaj ogarnęła mnie melancholia i skręciłam w czasy dawno minione.
A tu biało za oknem. Na kuchni bulgocze gar pełen zimowego żurku a ja szukam ciepła we wspomnieniach.

2 komentarze:

  1. Malino ... karmnik dla ptaków to coś innego, jednak wspomnienie piękne równe Twemu, wspomnij o karmniku owym swego kolegi ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak tylko coś napiszę nowego i na temat ;-)

    OdpowiedzUsuń