poniedziałek, 29 czerwca 2015

Butelki

zdj. z internetu

   To były czasy opakowań szklanych. Butelki po oranżadzie lub piwie z ceramicznymi korkami i gumowymi nakładkami. Zamykane na sprężynę? Zatrzask? Słoiki od przetworów, butelki po napojach i alkoholu. Wszystko to było zbierane i odstawiane do drewnianej skrzyni w spichlerzu i czekało na nas, na lato.
- No robońku, jak chcesz możesz sobie sprzedać te butelki - mówiła Babcia pokazując mi w spichlerzu stertę szklanych opakowań.
   Więc zaczynały się przygotowania do sprzedaży. Oczywiście wszystko robiliśmy wspólnie, z bratem. Najpierw wywlekaliśmy na środek podwórka wielką metalową balię. Napełnialiśmy ją wodą noszoną wiadrami ze studni. Potem wkładaliśmy do kąpieli wszystkie butelki. Rzecz w tym, że w tamtych czasach przyjmowano do zwrotu tylko umyte i pozbawione nalepek szkło. Dostawaliśmy od Babci szczotki do mycia butelek i zakasawszy rękawy braliśmy się do pracy.
   Nie było mowy aby pozostać suchym przy tym zajęciu. Wszak mycie to taka nudna praca. A woda dostarcza tyle możliwości zabawy. Wzbudzanie fal, napełnianie wodą butelek i robienie kaskad z wylewającej się z nich wody, wyprawy butelkowymi okrętami w podróż do dalekich krajów aż w końcu zwykłe chlapanie na siebie wodą z dwóch przeciwległych stron balii. Mimo tego, robota jakoś szła do przodu.
   Najgorsze było zdrapywanie nalepek. Po kilku godzinach moczenia, większość nalepek odchodziła sama. Były jednak i takie oporne, które nawet na drugi dzień trzymały się mocno. Więc te, mozolnie, nożem zeskrobywaliśmy do czystego szkła.
   Kiedy już wszystkie butelki zostały umyte, podwórko oczyszczone a balia zaniesiona na swoje miejsce do spiżarni, zaczynaliśmy przygotowania do wyprawy do sklepu. Jeśli szkła było dużo, czekało nas kilka tur. Bo to nie było byle jakie skoczenie do sklepu.
   Sklep mieścił się na drugim końcu wsi i jak dzisiaj myślę,dzieliło nas od niego dwa kilometry piaszczystej drogi. Jako, że chodziliśmy w południe, bo potem sklep zamykano, słońce grzało nas niemiłosiernie, kurz wzbijał się spod stóp a siatki z butelkami mocno ciążyły. A droga wydawała się ciągnąć w nieskończoność. O czym rozmawialiśmy? Może o tym ile zarobimy albo na co wydamy pieniądze? A może po prostu staraliśmy się dojść jak najprędzej? Nie pamiętam. Natomiast zostało mi wspomnienie upału, kurzu na drodze i ogromnej satysfakcji, kiedy w końcu docieraliśmy do sklepu. I to uczucie ulgi, kiedy wracając niosłam w dłoni pieniądze, małe, zapocone zawiniątko ściśnięte w dłoni, zamiast ciężkich siatek. I podskoki i śmiech. I jeszcze pamiętam pudełeczko na skarby w domu, do którego wkładałam zarobek. Leżał bezpiecznie schowany wraz ze zrobioną z trawy lalką i kolorowymi szkiełkami do robienia "skarbów".
   "Skarby" to była ulubiona zabawa moja i Lidki, jedynej koleżanki ze wsi, mieszkającej trzy domy od nas. Trzeba było wykopać dołek w ziemi. Tam włożyć płatki kwiatów, kamyki i wszelkie inne rzeczy, które mogły reprezentować skarb a potem dołek przykryć szkiełkiem, najlepiej kolorowym i zasypać ziemią. Zabawa polegała na tym aby od czasu do czasu odkopywać "skarb" i przez szybkę napawać jego widokiem i tajemnicą dzieloną z koleżanką. "Skarb" dzięki różnorodności kolorów, prezentował się naprawdę ciekawie, tworząc mozaikę barw jak obraz w kalejdoskopie. Pamiętam jaki zachwyt wzbudzał we mnie widok tajemnicy i dreszcz podniecenia przy szukaniu i odkopywaniu "skarbu".
   Moje pudełko, szkatułka przywieziona przez Ciocię z wycieczki do Zakopanego, z wymalowaną góralską chatą na wieczku, leżało koło łóżka, dostępne dla każdego a mimo to bezpieczne jak nigdzie indziej. W domu gdzie zaufanie do siebie nawzajem było podstawą, nie było mowy aby moje tajemnice były zagrożone.
   Do dzisiaj nie wiem co robiłam z pieniędzmi. Może wydawałam na słodycze podczas wyjazdów do sklepu do Rakowa. A może zabierałam do Sandomierza po skończonych wakacjach.
Tak czy inaczej, wydawałam. Bo za rok znów czekała na nas sterta szklanych opakowań.

15 komentarzy:

  1. A wiesz, że mali chłopcy też mieli skarby ? Zwykle po jakimś czasie oddawaliśmy je co sympatyczniejszym koleżankom,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To niezwykłe nie wiedziałam o tym, nigdy takiego nie dostałam, buu...

      Usuń
  2. Ech te "skarby" - całe moje podwórko na Dworcowej we Wrocławiu było nimi podkopane- zasuszony kwiatek, jakiś koraliczek a to wszystko przykryte szkiełkiem-ech...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potrafiliśmy bawić się wszystkim, tworzyć kolorowy świat. dzisiaj kolorowy świat dzieci mają za darmo w smartfonach. Ileż tracą...

      Usuń
  3. Lidka mieszka obecnie na waszej "Gospodarce"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wciąż dowiaduję się czegoś nowego od Ciebie. dziękuję :)

      Usuń
  4. Tak, to prawda, mieszkam na małej części ,,gospodarki". Dobrze pamiętam zabawę w skarby. Cieszę się, że piszesz tak wspaniałe wspomnienia. Lidka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lidka, sprawiłaś mi wielką radość odzywając się do mnie.Wiele razy zastanawiałam się co stało się z towarzyszką moich zabaw. Cieszę się, że w Życinach jest choć jedna osoba, która również pamięta tamte czasy. Pozdrawiam Cię serdecznie :)

      Usuń
  5. Moje życie zatoczyło koło i znów mieszkam w tej sielskiej krainie Ja też się cieszę i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam nadzieję, że będziemy miały kiedyś okazję spotkać się i choćby powspominać dawne czasy. Może odwiedzę Życiny? A może Ty kiedyś zawitasz do Wrocławia? wtedy zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo bym chciała się z Tobą spotkać. Albo chociaż usłyszeć Twój głos.

      Usuń
  7. Lidka, z wielka ochotą. Podaję moje namiary mailowe : werma@op.pl. Jeśli podasz mi swoje namiary wyślę kontakt do siebie

    OdpowiedzUsuń
  8. Twój adres jest nieprawidłowy napisz do mnie
    lidiaplachta@gmail.com


    OdpowiedzUsuń
  9. W Sandomierzu też myłam butelki na sprzedaż. Z Babcia. A zabawa skarb na łódzkim podwórku nosiła nazwę "kino-lino". Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Bo to były prawdziwe czasy surowców wtórnych, kiedy się je ceniło a jednorazowość była na szczęście jeszcze nie do pomyślenia.

    OdpowiedzUsuń