czwartek, 2 kwietnia 2015

Kiedy pada deszcz


zdjęcie z internetu ewamaria030.blox.pl

  Pamiętacie?
- "W czasie deszczu dzieci się nudzą" - śpiewała Barbara Kraftówna w Kabarecie Starszych Panów.
   Czy rzeczywiście? Czy nudziłam się w deszcz?

   Czułam, że czas w takich chwilach zwalniał. Ale nie znaczy, że życie stawało w miejscu. W dalszym ciągu dorośli krzątali się wokół swoich prac, jedynie narzucając na siebie kapoty w drodze do młyna czy obory.
   Kury zbite w gromadkę chowały się pod zadaszeniami, a autsajderki uciekały w krzaki niechętne do powrotu na podwórko. Krowy układały się na boku w oborze i z melancholią i spokojem przeżuwały strawę.
   Chłopi czekający na przemiał, schodzili z wozów, wcześniej zarzuciwszy derki na konie, i chowali się do młyna. Zbici w grupy kurzyli skręcone papierosy, smętnie spoglądając przez uchylone drzwi na mokry świat. Ich rozmowy przerywane długimi chwilami milczenia, zwalniały w rytm spadających kropli.
   Lubiłam siadać na ganku i obserwować deszcz. Lśniące liście na krzakach bzu, tworzące się kałuże na podwórku i kręgi na rzece od spadających kropli. Ganek, drewniany, oszklony ze wszystkich stron,  dawał rozległy widok na okolice. Zapatrzona, popadałam w melancholijne nastroje i wyobrażałam sobie siebie wędrującą samotnie przez mokry świat. Czy po prostu, zasłuchiwałam się w szum deszczu, nie odczuwając żadnych innych potrzeb. Było mi dobrze zarówno z deszczem jak i melancholią.
   Dachy domu i zabudowań gospodarczych nie miały zainstalowanych rynien. Połać dachu wystawała ponad mur na około metr. Na tyle dużo, że ludzie, a ja na pewno, mogli przemykać wzdłuż budynku pod jego okapem, nie moknąc nadmiernie. Kiedy deszcz padał długo, na ziemi pod okapem, spływająca z dachu woda tworzyła zagłębienia. Nierówno, zależnie od tego gdzie znajdowały ujście spływające strumyki i krople, powstawały dołki wypłukane aż do czystego piasku skrytego pod cienką warstwą gleby. Nie wiem dlaczego tak bardzo kochałam ten widok. Do dzisiaj stanowi kwintesencję deszczowej pory na wsi. Oczywiście wychodziłam z domu, żeby właśnie pod tym wąskim okapem szukać schronienia. Ale przede wszystkim słuchać deszczu. Stawałam przytulona do wrót stodoły i zapatrzona, zasłuchana, zlewałam się z deszczowym światem. Krople z cichym pluskiem spadały w kałuże u moich stóp
- klip,klip…
Świat szarzał i nieruchomiał zatrzymany w biegu.

   Nie zawsze deszcz to chwile melancholii i zadumy. Bywały dni słoneczne, kiedy nagle nadpływała mała chmura, nie wiadomo skąd i znienacka zaczynało padać. Jeszcze na obrzeżach widnokręgu świeciło słońce a ja wybiegałam na bosaka pod ciepłe strugi, kręcąc się z zapamiętaniem jak mały derwisz, rozchlapując szybko tworzące się kałuże i śpiewając ile sił w piersiach - Deszczyk majowy pada nam na głowy - nie zważając na to, że maj dawno przeminął i nastał lipiec, pora letnich deszczy. 
Co z tego, że sukienka w kilka chwil stawała się mokra. Deszcz był przyjazny i ożywczy a mnie rozpierała nie wiadomo skąd nadpływająca radość. Wyciągałam szyję i zapatrzona w niebo łapałam ustami krople deszczu.
   Taki deszcz trwał zazwyczaj krótko i już po chwili zza chmury wychodziło słońce a moja sukienka schła błyskawicznie  w jego promieniach. Nawet nie musiałam się przebierać.
   Pamiętam pewien bardzo szczególny deszcz.
   Stałam na środku podwórka rozglądając się za Babcią sypiącą ziarno kurom, gdy nagle poczułam pierwsze krople  na ramionach rozgrzanych słońcem. Błyskawicznie drobne delikatne kropelki, jak mgiełka, objęły mnie w posiadanie. Rozejrzałam się wokół i zdumiałam. Połowa podwórka była mokra podczas gdy druga pozostawała sucha i zalana słońcem. Linia deszczu była tak wyraźna jakby ją ktoś narysował. Z zachwytem zaczęłam biegać od jednej strefy do drugiej, co chwilę przekraczając granicę opadu.
Odnalazłam początek deszczu!
Moja radość nie miała granic. Oczywiście po chwili deszcz wypadał się i znów zapanowało nad wszystkim słońce. Jeszcze przez moment patrzyłam jak połowa podwórka wysycha a potem nie pozostał już ani ślad z tego zdumiewającego zjawiska.

   Bywały też i takie dni kiedy padało i padało bez końca. Ale i wtedy nie ogarniała mnie nuda. Zaczynałam buszować po zakamarkach domu, zaglądając do spichlerza i na strych. Albo chowałam się w oborze i patrzyłam jak jaskółki usadowione na belkach pod powałą czekają cierpliwie na słońce, świergoląc między sobą cicho.
   W takie dni świetnie budowało się tunele w sianie zwiezionym do stodoły. Albo skakało na siano z górnego piętra. Można było zajrzeć do garażu gdzie stały owiane zapachem spalin motory Dziadka i Wujka, a po bokach na półkach, było mnóstwo nieznanych części do nich. Czy inność tego świata czy niezwykłość zapachów powodowała, że namiętnie wąchałam roznoszącą się tam woń spalin i smarów. Można było też zajść do stolarni Dziadka i spróbować swoich sił strugając kawałki drewna w oczekiwaniu na jakiś kształt, chwilowo jeszcze nie znany. Potem powstawały formy, którym szukałam przeznaczenia.
Można było przysiąść w kuchni na stołeczku i zapatrzyć się w ogień pod kuchnią, zasłuchać się w pogaduszki Babci i Cioci o rodzinie i znajomych. Niepotrzebne było radio ani telewizja. Świat był ciekawy bez względu na pogodę.
   Nie, w czasie deszczu na pewno nie można było się nudzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz