zdjęcie z internetu ewamaria030.blox.pl
Pamiętacie?
- "W czasie deszczu dzieci się nudzą" - śpiewała Barbara Kraftówna w Kabarecie Starszych Panów.
Czy rzeczywiście? Czy nudziłam się w deszcz?
Czułam, że czas w
takich chwilach zwalniał. Ale nie znaczy, że życie stawało w
miejscu. W dalszym ciągu dorośli krzątali się wokół swoich prac, jedynie
narzucając na siebie kapoty w drodze do młyna czy obory.
Kury zbite w
gromadkę chowały się pod zadaszeniami, a autsajderki uciekały w krzaki
niechętne do powrotu na podwórko. Krowy układały się na boku w oborze i z
melancholią i spokojem przeżuwały strawę.
Chłopi czekający
na przemiał, schodzili z wozów, wcześniej zarzuciwszy derki na konie, i chowali
się do młyna. Zbici w grupy kurzyli skręcone papierosy, smętnie spoglądając
przez uchylone drzwi na mokry świat. Ich rozmowy przerywane długimi chwilami
milczenia, zwalniały w rytm spadających kropli.
Lubiłam siadać na
ganku i obserwować deszcz. Lśniące liście na krzakach bzu, tworzące się
kałuże na podwórku i kręgi na rzece od spadających kropli. Ganek, drewniany, oszklony ze wszystkich stron, dawał rozległy widok na
okolice. Zapatrzona, popadałam w melancholijne nastroje i wyobrażałam sobie siebie wędrującą samotnie przez mokry świat. Czy po prostu, zasłuchiwałam się w szum deszczu, nie odczuwając żadnych innych potrzeb. Było mi dobrze zarówno z deszczem jak i melancholią.
Dachy domu i
zabudowań gospodarczych nie miały zainstalowanych rynien. Połać dachu wystawała
ponad mur na około metr. Na tyle dużo, że ludzie, a ja na pewno, mogli
przemykać wzdłuż budynku pod jego okapem, nie moknąc nadmiernie. Kiedy deszcz
padał długo, na ziemi pod okapem, spływająca z dachu woda tworzyła zagłębienia.
Nierówno, zależnie od tego gdzie znajdowały ujście spływające strumyki i
krople, powstawały dołki wypłukane aż do czystego piasku skrytego pod cienką
warstwą gleby. Nie wiem dlaczego tak bardzo kochałam ten widok. Do dzisiaj
stanowi kwintesencję deszczowej pory na wsi. Oczywiście wychodziłam z domu,
żeby właśnie pod tym wąskim okapem szukać schronienia. Ale przede wszystkim
słuchać deszczu. Stawałam przytulona do wrót stodoły i zapatrzona, zasłuchana,
zlewałam się z deszczowym światem. Krople z cichym pluskiem spadały w kałuże u
moich stóp
- klip,klip…
Świat szarzał i nieruchomiał zatrzymany w biegu.
Nie zawsze deszcz
to chwile melancholii i zadumy. Bywały dni słoneczne, kiedy nagle nadpływała
mała chmura, nie wiadomo skąd i znienacka zaczynało padać. Jeszcze na obrzeżach
widnokręgu świeciło słońce a ja wybiegałam na bosaka pod ciepłe strugi, kręcąc
się z zapamiętaniem jak mały derwisz, rozchlapując szybko tworzące się kałuże i
śpiewając ile sił w piersiach - Deszczyk majowy pada nam na głowy - nie zważając na to, że maj dawno przeminął i nastał lipiec, pora letnich deszczy.
Co z tego, że sukienka w kilka chwil stawała się mokra.
Deszcz był przyjazny i ożywczy a mnie rozpierała nie wiadomo skąd nadpływająca
radość. Wyciągałam szyję i zapatrzona w niebo łapałam ustami krople deszczu.
Taki deszcz trwał
zazwyczaj krótko i już po chwili zza chmury wychodziło słońce a moja sukienka
schła błyskawicznie w jego promieniach.
Nawet nie musiałam się przebierać.
Pamiętam pewien
bardzo szczególny deszcz.
Stałam na środku
podwórka rozglądając się za Babcią sypiącą ziarno kurom, gdy nagle poczułam
pierwsze krople na ramionach
rozgrzanych słońcem. Błyskawicznie drobne delikatne kropelki, jak mgiełka,
objęły mnie w posiadanie. Rozejrzałam się wokół i zdumiałam. Połowa
podwórka była mokra podczas gdy druga pozostawała sucha i zalana słońcem. Linia deszczu była tak wyraźna
jakby ją ktoś narysował. Z zachwytem zaczęłam biegać od jednej strefy do
drugiej, co chwilę przekraczając granicę opadu.
Odnalazłam
początek deszczu!
Moja radość nie
miała granic. Oczywiście po chwili deszcz wypadał się i znów zapanowało nad wszystkim
słońce. Jeszcze przez moment patrzyłam jak połowa podwórka wysycha a potem nie
pozostał już ani ślad z tego zdumiewającego zjawiska.
Bywały też i takie
dni kiedy padało i padało bez końca. Ale i wtedy nie ogarniała mnie nuda.
Zaczynałam buszować po zakamarkach domu, zaglądając do spichlerza i na strych.
Albo chowałam się w oborze i patrzyłam jak jaskółki usadowione na belkach pod
powałą czekają cierpliwie na słońce, świergoląc między sobą cicho.
W takie dni
świetnie budowało się tunele w sianie zwiezionym do stodoły. Albo skakało na
siano z górnego piętra. Można było zajrzeć do garażu gdzie stały owiane
zapachem spalin motory Dziadka i Wujka, a po bokach na półkach, było mnóstwo nieznanych części do nich. Czy inność tego świata czy niezwykłość zapachów powodowała, że namiętnie wąchałam roznoszącą się tam woń spalin i smarów. Można było też zajść do stolarni Dziadka i spróbować swoich
sił strugając kawałki drewna w oczekiwaniu na jakiś kształt, chwilowo jeszcze
nie znany. Potem powstawały formy, którym szukałam przeznaczenia.
Można było przysiąść w kuchni na stołeczku i zapatrzyć się w ogień pod kuchnią, zasłuchać się w pogaduszki Babci i Cioci o rodzinie i znajomych. Niepotrzebne było radio ani telewizja. Świat był ciekawy bez względu na pogodę.
Można było przysiąść w kuchni na stołeczku i zapatrzyć się w ogień pod kuchnią, zasłuchać się w pogaduszki Babci i Cioci o rodzinie i znajomych. Niepotrzebne było radio ani telewizja. Świat był ciekawy bez względu na pogodę.
Nie, w czasie
deszczu na pewno nie można było się nudzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz