Był taki kostur. Wędrujący.
Pewnego wieczoru,
kiedy nadeszła pora przygotowań do snu, a na dworze zapadał zmrok, ktoś zapukał
do drzwi kuchni. Wszedł mężczyzna w sile wieku i chwilę cicho rozmawiał z
Dziadkiem i Wujkiem. Wskazał ręką w kierunku ganku a potem wyszedł, z
szacunkiem żegnany przez mężczyzn.
Babcia i Ciocia,
cichsze niż zwykle przy powitaniach gości, ani nie rzuciły się do niego
proponując mu herbatę ani nie zaprosiły zwyczajowo do stołu. Zajęte swoimi
domowymi sprawami, tylko popatrywały na gościa. Kiedy wyszedł, Wujek zajrzał do
ganku i po chwili wrócił.
Siedziałam przy
stole nad kolacją, pilnie i z zaciekawieniem obserwując wszystko wokół,
majtając nogami pod stołem.
Coś było inaczej –
stwierdziłam zaintrygowana.
Mężczyźni zamiast
zmniejszać tempo życia, jak zwykle pod wieczór, wykazywali niezwykłą aktywność.
A to przysiadali przy stole, a to, mimo milkliwości Dziadka, wymieniali jakieś
ciche uwagi.
- Zrobić Ci porządną kolację? – Ciocia patrzyła uważnie na
Wujka, choć na stole leżały ser, masło, chleb i dzbanek wieczornej kawy
zbożowej.
- Może później, teraz pójdę się zdrzemnąć – Wujek zniknął za
drzwiami sypialni.
Tego było mi za
wiele. To ja chodziłam pierwsza spać, kiedy dorośli jeszcze długo zostawali w
kuchni. Nie wytrzymałam. Wstałam od stołu i niezauważona przez nikogo wyszłam na ganek.
Oczy rozszerzyły
mi się ze zdziwienia. Oparty o ścianę, w rogu stał On. Długi, wyższy ode mnie,
biały i sękaty, z powierzchnią gładką jak wypolerowana.
Kostur.
Nie wiem jak
mówili na niego dorośli. W mojej pamięci pozostał kosturem. Dotknęłam go z
szacunkiem, który napłynął nie wiadomo skąd. Bo przecież tak naprawdę to tylko
gruba, długa gałąź pozbawiona kory. Z sękami i nierównościami, jakby wygładzona
dodatkowo.
Nieraz
okorowywałam gałązki wierzbowe aby dobrze przylegały do dłoni, znajdując w tej
czynności wiele przyjemności. Więc taki drąg, mimo że większy, nie powinien
budzić mojego zdumienia ani napawać dodatkowym szacunkiem. Ot, zabawka jak moje
wierzbowe witki, tylko większa, bo dla dorosłych.
Było jednak w tym
drągu coś innego, co kazało mi delikatnie gładzić go palcami, nie ruszając z
miejsca. Może sprawiło to dziwne zachowanie dorosłych?
Pora by się dowiedzieć.
Wróciłam do
kuchni.
- Babciu co to za kij stoi w ganku?
Babcia odwróciła się od kuchni, przy której stała
- A, to robońku nie jest zwykły kij. To dla mężczyzn, żeby pilnowali wsi.
- A, to robońku nie jest zwykły kij. To dla mężczyzn, żeby pilnowali wsi.
Nadstawiłam uszu. Musiałam dowiedzieć się więcej.
A było tak.
W czasach kiedy
nie było latarni ulicznych ani ubitych dróg przez wieś, tylko piaszczyste
dukty, sami mieszkańcy dbali o swoje bezpieczeństwo. Stworzyli system a wraz z
systemem symbole.
Każda rodzina
miała obowiązek strużowania we wsi przez jedną noc. Wytypowani przez rodzinę
mężczyźni, najczęściej dwóch, kiedy zapadał zmrok, wyruszali na nocny obchód
wsi.
Strzegli przed zagrożeniem rabunkiem, wypatrywali ognia. Nie
było zmiłowania. Całą długą noc wędrowali drogą z jednego końca wsi na drugi,
pilnując bezpieczeństwa i snu mieszkańców. Z nastaniem świtu wracali do domu,
na krótką drzemkę przed kolejnym pracowitym dniem. A wieczorem szli do sąsiada aby
wraz z kosturem przekazać mu obowiązek straży.
I tak co noc wieś była pod ochroną.
W czasach kiedy
nie znano pojęcia straży obywatelskiej, kiedy kierowano się potrzebą i zdrowym
rozsądkiem, stworzono zgodnie, system funkcjonujący od pokoleń.
A kostur?
Nie tylko był bronią. Był symbolem. I
przywołaniem do obowiązku, którego nikt nie śmiał pominąć. Wygładzony przez
kolejne dzierżące go dłonie, oznaczał siłę i bezpieczeństwo.
Może stąd mój do niego szacunek?
W małych społecznościach ludzie potrafili sobie radzić - całkiem racjonalnie i bez nakazów z góry... I komu to przeszkadzało?
OdpowiedzUsuńPrzeszkadzało...górze...niestety:(
OdpowiedzUsuń