piątek, 22 maja 2015

Woda pitna



 Szkic wykonany przez mojego brata Andrzeja. 
Droga nad staw, to droga prowadząca do źródełka.


   Żeby dojść do Kolanki, najbardziej gęstego i dzikiego lasu w okolicy, trzeba było zejść z lekkiego zbocza prowadzącego od domu do strumienia, przekroczyć strumień, potem przejść lasek Dziadka i Stryja, minąć pole tytoniu uprawianego przez obie rodziny, staw rybny Dziadka a potem koło źródełka droga wznosiła się pod górę i już zaczynała się Kolanka. 
   Ale zatrzymam się chwilę, jeszcze nie wejdę do lasu.
   Tam gdzie skarpa a nad nią pole usiane poziomkami. Tam gdzie u jej podnóża, w miejscu, gdzie zbocze odsłaniało swoje wapienne, pocięte żyłkami czarnej ziemi wnętrze. Jakby odłamał się kawałek skarpy pokazując co kryje w środku. Tam wypływała woda. Tam właśnie było źródełko.
   A w nim najlepsza woda w okolicy. Krystalicznie czysta, nigdy nie zamarzająca. Czy latem czy zimą, osiągała temperaturę zaledwie kilku stopni. Na dnie zagłębienia wyżłobionego przez wypływającą ze zbocza strugę, widziałam omywane kamienie i małe tajemnicze rybki, nigdy nie zidentyfikowane, które widać upodobały sobie taką wodę. Wodę, w której po kilku sekundach kostniały ręce.
   Bawiłam się sama ze sobą, zanurzając w niej dłonie i próbując wytrzymać jak najdłużej. Potem po wyciągnięciu z podziwem czekałam aż ból zimna zmieni się w mrowienie i znów poczuję ciepło rozlewające się pod skórą.
     Wszyscy wiedzieli, że jeśli przyjeżdżają goście, trzeba przynieść wodę ze źródła. Najlepszą. Dorośli nosili pełne wiadra. Kiedy zaś Babcia wysyłała mnie lub brata, dostawaliśmy po jednym wiadrze i wiadomo było, że przyniesiemy tylko połowę jego objętości.
    Ale zanim napełniłam wiadro, zawsze najpierw kładłam się brzuchem koło wody i piłam ją na leżąco. Nie było lepszego napoju w upalne dni lata.
   Zwierzęta także ceniły sobie źródlaną wodę spod Kolanki.
   Krowy często goniło się do strumienia aby je napoić. Ale równie często zdarzało się, że te, mimo wielkiego pragnienia po wypasie na łące, przeskakiwały strumień i zaczynały pędzić wydawało się, że uciekając. Rozwijały w takich razach prędkość, która za każdym razem wprawiała mnie w zdumienie. Ich ciężkie wymiona majtały się na boki między nogami grożąc urwaniem a one gnały wiedzione pamięcią smaku. Minąwszy lasek i pole tytoniu zatrzymywały się dopiero przy  zboczu i tu z satysfakcją zanurzały pyski w wodzie i piły i piły i piły.
   Pójście do źródła to była wyprawa. Drogę, aby się nie dłużyła, bo to był kawałek, urozmaicałam sobie śpiewaniem. Do dzisiaj potrafię zaśpiewać całą balladę "Murka". Moją ulubioną. Jako, że droga wiodła przez lasek mogłam do woli wydzierać się czy lirycznie zawodzić. Piosenek uczyła mnie Ciocia. Obie lubiłyśmy śpiewać a wtedy uczyło się ich całych na pamięć, z tekstów krążących między znajomymi.
    Przynoszenie wody ze studni zbudowanej przy strumieniu nieopodal domu, to zupełnie co innego.
Studnia była właściwie tylko drewnianą obudową postawioną na źródełku wybijającym tuż koło strumienia i wolno zapełniającym się ponownie po wybraniu kilu wiader. Tam chodziłam z drewnianymi nosidłami i dwoma wiadrami przymocowanymi do  krótkich łańcuchów zwisających z końców jego ramion. Nosidła pośrodku miały wyżłobienie pozwalające wygodnie zarzucić je na ramiona i dopasowujące się do ich kształtu. Noszenie tak  wody nadawało mi we własnym mniemaniu statut dorosłej, mimo że wiadra majtały mi się kilka centymetrów nad ziemią. Ja jednak w swoim mniemaniu kroczyłam wysoka i prosta niczym strzała, unoszona ponad grunt dumą z powierzonego zadania.
   Była też studnia koło domu. Głęboka na wiele betonowych kręgów. Ale tej nie używałam. Była dla mnie zbyt niebezpieczna. Wykopana przez Dziadka z synami, zawsze przykryta okrągłą pokrywą zbitą z desek, była używana przez dorosłych. W późniejszych czasach po wybudowaniu łazienki, to z niej czerpano wodę do domu, poprzez zanurzoną w niej pompę. Mnie pozostawały wyprawy do strumienia lub źródełka.
   O dziwo, noszenie ciężkich wiader z wodą nie poczytywałam sobie nigdy za wykorzystywanie. Uznawałam to raczej za dowód traktowania mnie za godną tego zajęcia.
   Czasami jednak, przewidując czekającą nas wyprawę po wodę, uciekaliśmy z bratem z pola widzenia Babci, zanim zdążyła zawołać nas do siebie. Było tyle innych spraw równie ciekawych i frapujących. Wszak każdy przywilej w końcu może zamienić się w nudną rutynę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz