Zawsze był jakiś
pies w obejściu. Wszak to była wieś. Najczęściej duży, wilczuropodobny.
Ale jednego pamiętam szczególnie.
Którejś letniej
niedzieli, rodzice jak zwykle, przyjechali do Życin w odwiedziny. Mama zsiadła
z motoru i dziwnie się uśmiechnęła. Tata też miał tajemniczą minę. Postawił
motor na stopce i założył ręce na piersi . A Mama wyciągnęła zza pazuchy takie
małe żółte „coś”. „Coś” zapiszczało i zaczęło kręcić się na jej rękach.
Podskoczyłam z zachwytu. Mały piesek wystawił język i zaczął lizać moją
podsuniętą dłoń.
Tak poznałam
Ciapka. Nieduży, niezbyt zgrabny, na przykrótkich nogach, bardzo szybko stał
się kimś ważnym, nie tylko dla mnie.
Kiedy przyjechałam
na następne wakacje był już dorosły.
Zaraz po
przywitaniu się z rodziną, biegłam na podwórze aby spuścić go z łańcucha.
Babcia i Ciocia słabo protestowały. Może dlatego, że nie umiały mi odmówić. A
może, bo kochały Ciapka tak samo mocno jak ja, tylko im nie wypadało łamać
wiejskich zasad.
A te były jasno
określone. Pies w dzień pilnował podwórza. Przypięty do łańcucha, ale z
zasięgiem obejmującym cały teren, miał strzec drób przed lisem i jastrzębiem.
Zaś z nastaniem zmierzchu, po spuszczeniu, stawał się stróżem zabudowań.
Swobodnie biegał w okolicy domu, pilnując nas i ostrzegając przed ewentualnym
intruzem.
Najczęściej jednak
wybierał się na wieś, gdzie psy gromadziły się w watahę i krążyły wspólnie,
prowadząc swoje nocne życie. Niestety jak to w stadzie, nieraz dochodziło do
utarczek i bójek. Nie wiem kto był jego wrogiem i nie wiem kto zaczynał walkę.
Ale jedno było pewne, Ciapek nie należał do tchórzy. Więc bywało, że rano
Babcia lub Ciocia musiała czyścić jego rozdarte ucho czy przemywać rany na
karku. Robiły to z oddaniem i zrozumieniem. Tak samo jak Ciapek z oddaniem i
zrozumieniem poddawał się tym zabiegom. I mimo, że nieraz były bolesne, wydawał
tylko ciche popiskiwania.
Ciapek miał
zaprzysięgłych wrogów wśród ludzi. Chronicznie nie znosił wędkarzy. A wędkarz
na rowerze doprowadzał go do apogeum agresji. Znając jego przyjacielską naturę,
podejrzewaliśmy, że któryś amator ryb wyrządził mu krzywdę kopniakiem,
przechodząc koło domu w stronę rzeki.
Pewnego dnia
Ciapek nie pojawił się rano na podwórku. Początkowe zdziwienie rodziny, szybko
zmieniło się w niepokój. Babcia wiedziona przeczuciem, w pewnym momencie
odłożyła gotowanie na bok i wyszła na drogę w stronę wsi. Tam właśnie znalazła
Ciapka, który nie dał rady doczołgać się do domu i legł sto metrów od
zabudowań, czekając na ratunek.
Opatrzony przez
kobiety, położony na kocu w kuchni, w ogóle się nie ruszał. Wiele upłynęło
czasu zanim Babcia z Ciocią przestały go poić pipetką co godzinę, czekając aż
odzyska siły. W końcu po wielu dniach, zwlekł się z posłania i sam zaczął pić
wodę z miski. Odetchnęliśmy z ulgą.
Jego poszarpane
ciało to był wynik najkrwawszej walki jaką stoczył.
Ciapek był
niezwykły. Kiedy ktoś z domowników, a szczególnie Babcia, wyjeżdżała z domu do
miasta, zawsze wiedział kiedy wróci. Rzecz w tym, że nikt z pozostałych domowników
nie znał godziny ani sposobu powrotu. Zaś Ciapek wiedziony swoimi zmysłami,
wybiegał z obejścia i pędził do szosy, pokonując kilometr drogi przez wieś, aby
powitać wysiadającą z autobusu Babcię. Lub biegł w stronę lasu rakowieckiego,
kiedy Babcia docierała z Rakowa pieszo przez las. Podczas mojej nieobecności,
przypięty do łańcucha, w pewnym momencie wskakiwał na dach budy, stawiał uszy i
z natężeniem wpatrywał się albo w drogę ze wsi albo w las.
Nadszedł jednak
dzień, kiedy Ciapek nie powrócił po nocy. Czekaliśmy. Nie było go ani
następnego dnia, ani następnego, ani kolejnego. Babcia i Ciocia obeszły całą
wieś rozpytując o niego. Wujek wsiadł na motor i zaczął objeżdżać okoliczne
wioski. Jeszcze wiele dni, cała rodzina szukała Ciapka po polach i lasach, nie
mogąc uwierzyć w ostateczność. Nie dowiedzieliśmy się prawdy, ale chodziły
słuchy, że pewien wędkarz poprzysiągł mu zemstę.
dzieciństwo w towarzystwie kochanych zwierząt daje tak wiele rzeczy.... które nie są rzeczami :-)
OdpowiedzUsuń