To na tej stronie rzeki, rzecz miała miejsce
Pewnej niedzieli
rodzice przywieźli ze sobą do Życin niespodziankę. Dmuchany ponton. Oczywiście
radość była ogromna ale raczej brata niż moja. Wspominałam
przecież, że mój stosunek do wody był ambiwalentny. Nie wyobrażałam sobie życia
bez dostępu do niej, ale głęboka woda nieodmiennie budziła mój niepokój.
Na pontonie trudno
pływać w rzece o wartkim nurcie, nie tracąc nad nim panowania. Więc jako akwen
próbny, Mama wybrała dla nas miejsce gdzie woda rozlewała się szeroko przed
jazem. Gdzie była głęboka ale spokojna.
Oczywiście do nadmuchanego przez Tatę
pontona, natychmiast wgramolił się brat
- Ja pierwszy
– zawołał, jakbym ja się wyrywała i rozsiadł się zadowolony na jego dnie .
Mama dowiązała roztropnie do pontona
sznurek, aby mieć nad nim i nad synem kontrolę. A
brat
zaopatrzył się w dwie płaskie deski w roli wioseł. I ruszył po przygodę.
Stałam z Mamą na brzegu, obserwując z
zainteresowaniem jego poczynania. A on,
ośmielony
pierwszymi machnięciami wioseł, nabierał rozpędu.
To prawda, że po tej stronie jazu prąd był
znikomy. Woda zatrzymywana przez stawidła
zwalniała,
wyglądając niemal na stojącą. Tylko wąska szpara u dna stawideł przepuszczała
ją,
wypychając z
ogromnym ciśnieniem na drugą stronę.
Ale jednak
prąd był.
Mama zauważyła, że mimo wysiłków brata,
ponton nieodwołalnie zbliża się do jazu, gdzie
zasysana pod
upust woda, tworzyła niebezpieczne wiry. A sznurek napręża się coraz bardziej.
- Synku
wiosłuj w drugą stronę! – krzyknęła.
Ale wtedy
jedno wiosło, może zbyt śliskie, wypadło z rąk wioślarza i odpłynęło. Więc Mama
chwyciła
mocno sznurek i zaczęła ciągnąć go ku sobie.
No i stało
się.
- Puff! – i
sznurek wyskoczył razem z korkiem, do którego niestety wcale nie roztropnie ,
był
przywiązany.
- Synku,
wiosłuj rękami, rękami!- wołała przerażona Mama.
Tato, stojący
do tej pory, w niedzielnym garniturze, na brzegu, tylko trochę zainteresował
się
zdarzeniem,
nie uznając go za groźne.Dopiero
wołanie żony :
- Mietek
ratuj go ! Szybko! Płyń po niego! – spowodowało, że chciał zdjąć marynarkę.
Ale Mamie
daleko było do jego spokoju.
- Prędko, prędko ! Zostaw tą marynarkę, bo się utopi !
Tato chciał zdjąć but.
- Niee ! –
wydała z siebie protest - Zostaw to, skacz !
- Spokojnie,
przecież zdążę – zdjął drugiego buta.
Ponton spuszczony z uwięzi, zaczął kręcić
się w koło, poddawany wirowym ruchom
wody
przy
stawidłach. A brat coraz rozpaczliwiej machał rękami próbując się nie
rozpłakać.
- Skacz
natychmiast ! On się topi ! – Mama rwała włosy z głowy, krążąc koło Taty i
popychając go
do wody.
Co miał
zrobić.
W białej koszuli i odświętnym garniturze,
rzucił się na ratunek synowi.
Szybko
dopłynął do niego i wyciągnął niedoszłego topielca wraz z pontonem, na brzeg.
( W pontonie tymczasem nie ubyło wiele
powietrza. W ustniku był zawór, utrudniający jego
ulatnianie
się.)
- Cholera
jasna, zniszczyłem garnitur ! – powiedział i poszedł do domu.
Mama chwyciła
ocalałego syna w objęcia a ja nie bardzo wiedziałam czy uspokaja jego czy
siebie.
Oczywiście o
dalszym pływaniu nie było mowy.
Za to Tato nie
odezwał się do Mamy do końca dnia, obrażony za zniszczony garnitur. Nie pomogły
przeprosiny i zagadywanie. Zacięty milczał z kamienną twarzą.
A ponton?
Nigdy więcej go nie widziałam.
Pojechał z powrotem z rodzicami do Sandomierza.
Tak własnie było. Ten mały dziecięcy ponton był żółty lub o podobnym jasnym kolorze. Jego materiał i konstrukcja były takie ja piłek plażowych...
OdpowiedzUsuńNiedoszły topielec.