piątek, 13 lutego 2015

Ponton



   
 To na tej stronie rzeki, rzecz miała miejsce

   Pewnej niedzieli rodzice przywieźli ze sobą do Życin niespodziankę. Dmuchany ponton. Oczywiście radość była ogromna ale raczej brata niż moja. Wspominałam przecież, że mój stosunek do wody był ambiwalentny. Nie wyobrażałam sobie życia bez dostępu do niej, ale głęboka woda nieodmiennie budziła mój niepokój.
   Na pontonie trudno pływać w rzece o wartkim nurcie, nie tracąc nad nim panowania. Więc jako akwen próbny, Mama wybrała dla nas miejsce gdzie woda rozlewała się szeroko przed jazem. Gdzie była głęboka ale spokojna.
   Oczywiście do nadmuchanego przez Tatę pontona, natychmiast wgramolił się brat
- Ja pierwszy – zawołał, jakbym ja się wyrywała i rozsiadł się zadowolony na jego dnie .
   Mama dowiązała roztropnie do pontona sznurek, aby mieć nad nim i nad synem kontrolę. A
brat zaopatrzył się w dwie płaskie deski w roli wioseł. I ruszył po przygodę.
   Stałam z Mamą na brzegu, obserwując z zainteresowaniem jego poczynania. A on,
ośmielony pierwszymi machnięciami wioseł, nabierał rozpędu.
   To prawda, że po tej stronie jazu prąd był znikomy. Woda zatrzymywana przez stawidła
zwalniała, wyglądając niemal na stojącą. Tylko wąska szpara u dna stawideł przepuszczała ją,
wypychając z ogromnym ciśnieniem na drugą stronę.
Ale jednak prąd był.
   Mama zauważyła, że mimo wysiłków brata, ponton nieodwołalnie zbliża się do jazu, gdzie
zasysana pod upust woda, tworzyła niebezpieczne wiry. A sznurek napręża się coraz bardziej.
- Synku wiosłuj w drugą stronę! – krzyknęła.
Ale wtedy jedno wiosło, może zbyt śliskie, wypadło z rąk wioślarza i odpłynęło. Więc Mama
chwyciła mocno sznurek i zaczęła ciągnąć go ku sobie.
No i stało się.
- Puff! – i sznurek wyskoczył razem z korkiem, do którego niestety wcale nie roztropnie ,
był przywiązany.
- Synku, wiosłuj rękami, rękami!- wołała przerażona Mama.
Tato, stojący do tej pory, w niedzielnym garniturze, na brzegu, tylko trochę zainteresował się
zdarzeniem, nie uznając go za groźne.Dopiero wołanie żony :
- Mietek ratuj go ! Szybko! Płyń po niego! – spowodowało, że chciał zdjąć marynarkę.
Ale Mamie daleko było do jego spokoju.
- Prędko, prędko ! Zostaw tą marynarkę, bo się utopi ! 
Tato chciał zdjąć but.
- Niee ! – wydała z siebie protest - Zostaw to, skacz !
- Spokojnie, przecież zdążę – zdjął drugiego buta.
Ponton spuszczony z uwięzi, zaczął kręcić się w  koło, poddawany wirowym ruchom wody
przy stawidłach. A brat coraz rozpaczliwiej machał rękami próbując się nie rozpłakać.
- Skacz natychmiast ! On się topi ! – Mama rwała włosy z głowy, krążąc koło Taty i
popychając go do wody.
Co miał zrobić.
   W białej koszuli i odświętnym garniturze, rzucił się na ratunek synowi.
Szybko dopłynął do niego i wyciągnął niedoszłego topielca wraz z pontonem, na brzeg.
  ( W pontonie tymczasem nie ubyło wiele powietrza. W ustniku był zawór, utrudniający jego
ulatnianie się.)
- Cholera jasna, zniszczyłem garnitur ! – powiedział i poszedł do domu.
Mama chwyciła ocalałego syna w objęcia a ja nie bardzo wiedziałam czy uspokaja jego czy
siebie.
   Oczywiście o dalszym pływaniu nie było mowy.
   Za to Tato nie odezwał się do Mamy do końca dnia, obrażony za zniszczony garnitur. Nie pomogły przeprosiny i zagadywanie. Zacięty milczał z kamienną twarzą.
   A ponton?
Nigdy więcej go nie widziałam.
Pojechał z powrotem z rodzicami do Sandomierza.




1 komentarz:

  1. Tak własnie było. Ten mały dziecięcy ponton był żółty lub o podobnym jasnym kolorze. Jego materiał i konstrukcja były takie ja piłek plażowych...
    Niedoszły topielec.

    OdpowiedzUsuń