Razem bawiliśmy się świetnie
Ziemia była uboga,
piaszczysta. Tylko gdzieniegdzie nad rzeką trafiały się urodzajne łąki. Ale
większość to były prawdziwe kieleckie „piachy”
Najwyraźniej było
to widać pod lasem rakowieckim. Las był na wzniesieniu i w pewnym miejscu
kończył się gwałtownie urwaną skarpą. Pewnie miejscowi wybierali stamtąd piach
do wszelkich prac budowlanych. Stąd skarpa właśnie, piaszczysta, wysoka. Tak
oceniało moje dziecięce oko.
Można było rzeźbić
w niej wspaniałe płaskorzeźby. Była w przekroju zbita, niemal twarda a na dole
leżał sypki i luźny żółciutki piach. Tworzyliśmy baśniowe budowle, pałace i
zamki. Czasami powstawały twarze lub zwierzęta a nawet samochody. Oczywiście
wszystko w formie płaskorzeźby.
Można też było
skakać z niej na łeb na szyję. Kiedy tam docierałam zapominałam o całym niemal
świecie. Razem z bratem urządzaliśmy zawody w skakaniu. Trzeba było wdrapać się
na samą górę, stanąć na brzegu poszycia leśnego i z wielkim rozpędem skoczyć
przed siebie. To uczucie swobody kiedy frunęłam w dół nie da się porównać z
niczym. Piach zapewniający bezpieczne
lądowanie, był ciepły, nagrzany słońcem, czysty i przede wszystkim przyjazny.
Lądowałam w nim hamując piętami i zakopując się po kostki lub padając na plecy. Czułam się jakbym mogła fruwać. Spędzaliśmy
tam całe długie godziny. Mogłabym skakać w nieskończoność gdyby nie okrzyk
Babci przywołującej nas na posiłek.
Bywały tez inne
zawody. Skoki wzwyż. Pod piaskową skarpą. Wynajdywaliśmy w lesie dwie duże
gałęzie z rozgałęzieniami i rozwidleniem na końcu, które służyły jako słupki.
Na tych rozgałęzieniach kładliśmy pojedynczą długą gałąź, która stanowiła
poprzeczkę. Potem była ona podnoszona, w miarę naszych sukcesów, na kolejne
wyższe odnogi gałęzi aż po rozgałęzienie na szczycie. I zaczynały się skoki.
Wypróbowywałam różne style. A to skakałam wysoko podnosząc nogi, jak przy biegu
przez płotki, a to, przy wyżej ułożonej poprzeczce, skakałam na szczupaka, lub
ustawiając się bokiem. Styl był nieważny, liczył się efekt.
A nocą odzywały
się uśpione emocje.
- A widzisz! Widzisz Malina! Ja wyżej skoczyłem - wołał mój
brat, skacząc z poręczy łóżka na dywan. Najgorsze było to, że nie wolno mi było
śmiać się, aby go nie obudzić. Dorośli twierdzili, że potem miałby kłopot z
ponownym zaśnięciem.