piątek, 10 lipca 2015

Cyganie

z internetu, portal onet.wiem




Cyganie zjawiali się co parę lat.
Mimo, że mieszkaliśmy na końcu wsi, za każdym razem odczuwałam atmosferę pustoszenia ogarniającą wieś.
Nagle zapadała niezwykła cisza. Na podwórku nie było chłopów z wozami z ziarnem do mielenia. Krzątanina w obejściu zamieniała się w rzadkie pogdakiwanie kur. Nawet psy milkły nie wiedzieć dlaczego. A potem nagle zajeżdżał wóz przed dom i zsiadała z niego wielka Cyganicha i chudy przy niej, stary Cygan w białej koszuli, kamizelce od garnituru, sztuczkowych spodniach i kapeluszu. Wyganiano nas z domu. Mieliśmy  bawić się w pobliżu ale nie daj Boże, kręcić pod nogami.
Cyganicha wyglądała przy swoim nikłym kompanie jak góra. Wielość kolorowych spódnic sięgających ziemi czyniły ją jak namiot. Śniada twarz wyglądała jak pomięta kartka a ręce przy każdym ruchu wydawały  dźwięk dzwonków za sprawą licznych bransolet. Włosy spięte w czarno - siwy kok opadający na kark owijała zrolowaną chustką a w uszach tkwiły dwa wielkie  koła kolczyków . Jeszcze większą chustą z frędzlami okrywała ramiona. Wchodziła do kuchni, zasiadała na krześle i za każdym razem miałam wrażenie, że siada na tronie.
Babcia zostawała z nią w kuchni a Dziadek obradował z chudym jegomościem w pokoju. Wiem, bo kiedyś udało mi się zajrzeć przez okno. Nigdy nie dowiedziałam się co było przedmiotem ich rozmów. Czy handel wymienny, czy kupowanie mąki czy informacja o przyjeździe i prośba o miejsce na biwak.
Niezwykła była atmosfera tych odwiedzin. Dzisiaj mogę jedynie powiedzieć , że najwłaściwszym słowem opisującym to zdarzenie był wzajemny wobec siebie respekt dorosłych. Bez niego nie mogło być mowy aby Cyganie wdawali się z jakimkolwiek człowiekiem spoza klanu w interesy.
Chociaż wieś zamykała się przed przybyszami, pośpiesznie wiązała swoje konie w stajniach i ryglowała drzwi domów, zwoływała dzieci z podwórka a nawet straszyła porwaniami do taboru, moi dziadkowie rozmawiali ze starszyzną cygańską.
   Któregoś razu Cyganicha weszła z Babcią do pokoju i zaczęła czynić czary. Chodziła w koło mamrocząc niezrozumiałe słowa. Potem, jak się dowiedziałam, kazała przestawić łóżko, żeby nie stało na cieku wodnym, zapisała jakieś zioła, poszeptała z nią w skupieniu i zadowolona znów zasiadła na krześle przy stole w kuchni. Jakie ustalenia zapadły? Jakie tajemnice kryły ich szepty? Co Babcia ofiarowała jej w zamian? Wiem, że wezwany potem prawdziwy radiesteta do wyznaczenia miejsca do kopania przydomowej studni, w stu procentach potwierdził jej diagnozę.
Handel garnkami i patelniami to była domena ich działalności. Te wielkie ciężkie patelnie służyły latami i były niemal nie do zdarcia. Głównie jednak chodziło im o konie, które były największym bogactwem i przedmiotem pożądania taboru. Jeśli nie mogli ich kupić, kradli. Nie dziwi więc obawa wsi przed kradzieżami, bo takie zdarzały się nieraz. Romowie mieli swój kodeks honorowy ale w nim nie było miejsca na potępienie kradzieży koni czy domowego drobiu. Mimo, że Dziadek pozwalał im rozbijać się czasami na polu koło naszego lasu, nie chroniło nas to przed znikaniem kur z podwórka.
Rozmowy kończyły się. Wóz odjeżdżał a nas wołano do domu. Od tego momentu nie wolno nam było chodzić do lasu. Mieliśmy się bawić w pobliżu domu. Taki stan trwał zazwyczaj kilka dni, może kilkanaście. Potem, kiedy odwoływano zakaz  opuszczania okolic domu, z wypiekami na twarzy i pędem biegliśmy do lasu szukać śladów ich bytności.
To były polany albo przerzedzenia w lesie, dające możliwość rozbicia obozowiska. Oczywiście nie wiem jak wyglądało obozowisko, ale naszą wyobraźnię pobudzały góry śmieci zostawiane  przez Romów. Grzebaliśmy w nich nie po to, aby coś znaleźć, ale żeby poznać ich życie, żeby dotknąć nieznanego. Stare szmaty, porzucone dziurawe garnki, resztki paleniska, wygniecione ślady po wozach. Jak detektyw z nosem przy ziemi chodziłam w koło, próbując wyobrazić sobie ludzi siedzących w krąg wokół ognia, muzykę, gwar rozmów, nawet kłótnie między krewkimi młodzianami uciszane jednym ostrym słowem starszyzny. Widziałam oczami wyobraźni matronę, tą samą, która odwiedzała Babcię, siedzącą przed swoim wozem i przyjmującą objawy szacunku całej grupy. Widziałam dzieci biegające na bosaka między wozami za stadem psów i dorosłych, którzy z czułością jakiej nie okazywali nawet ukochanej, czesali grzywy swoich koni. To wszystko było tutaj, żyło innym niż moje życiem, egzotycznym i tajemniczym.
Potem chwilowo syci wrażeń, wracaliśmy do domu, żeby nazajutrz znów wybrać się do lasu w poszukiwaniu niepoznawalnego.

4 komentarze:

  1. Twoje wspomnienia płyną jak rzeka Nurt pamięci je niesie. Wydobyte z zakamarków, odkurzone,odkryte na nowo.Kolorowe jak tęcza co po burzy na niebie rozkwita.Jak zapach poziomek i trawy na łące jak lipcowe słońce.Czekam na cdn.pa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta sama ziemia nas chowała, czuję to w Twoich słowach. W melodii głosu jest ukryta. W spacerach po lasach i polach. Dziękuję Lidka :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ech Cyganie!!! Obóz rozbili na leśnej polanie.Pieśń wiatr niesie po lesie,dzięcioł w drzewo stukał,nagle zastygł i się w tej muzyce zasłuchał.Gdzie te tabory,gwarne kolorowe ? Zostały w pamięci w Twojej i mojej.

    OdpowiedzUsuń