piątek, 12 stycznia 2018

Jeszcze o mojej Babci

Babcia Marysia  ( po lewej) do końca życia lubiła zabawy
 

Za mąż wyszła w wieku 18 lat. Nie wiem ile wiedziała o życiu. Na pewno niewiele widziała, choć zawsze ciągnęło ją do świata. Żyła na wsi, gdzie chałupy kryto strzechami i niejednokrotnie spano w jednej izbie z "gadziną". Ale nie ona. Ona pochodziła z tak zwanej gospodarskiej rodziny. Zasobnej. Murowany dom, stodoła, obora i sporo hektarów ziemi. Tyle tylko, że jej zasobność zależała od punktu widzenia.
To nie był jej wybór. Wybrał ją Dziadek Daniel. Za urodę, wdzięk, odmienność na tle szarzyzny kieleckiej wsi. Roześmiana, od zawsze rozpieszczana w rodzinie. Najmłodsza, najładniejsza, najbardziej hołubiona przez rodziców. Marysia, Marysieńka. Były jej jeszcze w głowie harce, zabawy, flirty kiedy zauważył ją Daniel i upatrzył sobie na żonę. Kręciła nosem. Ale wola rodziców w jej czasach była najważniejsza. Szczególnie jeśli trafiała się dobra partia. A partia była dobra.
Stateczny, poważny, spokojny i trochę starszy. No i młynarz z rodziny młynarskiej od pokoleń. Ojciec powiedział - Tak i w końcu przekonał Marysię. Co prawda z drugiej strony, matka Daniela, nestorka rodu, która dzierżyła władzę żelazną ręką, niechętna była wyborowi syna. Bo właśnie dla niej gospodarska córka to za mało. Sama zajęta gromadzeniem i mnożeniem majątku, chciała młynarzównę z sąsiedniej wsi aby powiększyć zasobność rodziny. Ale nie było siły na upór syna. I tak to w wieku 18 lat Marysia stała się żoną Daniela.
Potem przyszło zwykłe życie, dzieci, obowiązki.
Czekała ich jeszcze niejedna zawierucha w życiu. Nastała wojna, ucieczka przed frontem, tułaczka z dziećmi po obcych ludziach, głód i choroby. A kiedy w końcu dotarli z powrotem do domu, znów trzeba było stawać na nogi.
Jednak Marysia nie przestała marzyć o wielkim świecie. W tym jednym Daniel był bliski jej marzeniom. I jego ciągnęło do świata. Ale świata nowinek technicznych, wiedzy, polityki. Kiedy tylko mógł oderwać się od pracy, szukał w radiu informacji o świecie, rozczytywał się w Młodym Techniku, jeździł na zakupy z Marysią do miasta. Nawet do Katowic bo wiadomo, że tam zaopatrzenie lepsze, dla górników. Małomówny, skryty, typowy introwertyk, nie dzielił się swoją wiedzą z innymi. Za to Marysia była jego przeciwieństwem. Błyszczenie w towarzystwie, tańce, zabawy to był jej żywioł. A więc nie pozostawało nic innego jak godzić się na coroczne wielkie zabawy z okazji jej imienin. Tym bardziej, że jako gospodyni  nic nie można jej było zarzucić. Pracowita i solidna - wszyscy o tym wiedzieli. Zadbane, czyste krowy (co nie było taką oczywistością w oborach, gdzie gnój wyrzucało się raz, dwa razy w roku a krowom rano podsypywało się tylko świeżą ściółkę na ich nocne placki), kurnik pełen drobiu wykarmionego przednim ziarnem, którego zawsze były pełne "sąsieki" w spichlerzu i spiżarka z zapasami jedzenia. Małe poletka warzywne i przydomowe ogródki z kwiatami też świadczyły za nią.
A więc 15 sierpnia, co roku, większe meble wynoszono z pokoju do stodoły, mniejsze odsuwano pod ściany, zwijano dywan i gotowano miejsce na tańce. Kuchenny stół, połączony z tym pokojowym, wyjeżdżał na środek kuchni aby pomieścić licznych gości.
Było ich naprawdę wielu. Moje oczy dziecka gubiły się w mrowiu twarzy, które znały mnie ale ja nie rozpoznawałam niemal żadnej. Ciotki i wujowie dalsi i bliżsi. Z sąsiednich wsi i Ci z daleka, z Buska. Znajomi gospodarze, zaprzyjaźnieni sąsiedzi. Głośne, wilgotne całusy i poklepywanie po plecach. Gwar, śmiech, zamieszanie. Stoły zastawione potrawami na ciepło i na zimno ( Marysia nie darowałaby sobie gdyby czegoś nie starczyło) i obowiązkowo butelki wódki aby dobrego humoru nie zabrakło nikomu. A kiedy pierwszy apetyt został zaspokojony i pierwsze butelki alkoholu opróżnione, wyrywała Marysia na parkiet do czekającego pokoju, porywając za sobą innych. Zabawie przygrywał akordeonista niestrudzenie grający, póki starczało chętnych do tańca.
Na parkiecie królowała Marysia. Mimo, że już zaliczana bardziej do matron niż młodych mężatek, nikomu nie ustępowała w drobieniu w oberku, w przytupach i obrotach. Spódnica furczała, buciki śmigały a jej twarz promieniała życiem. Każdy chciał zatańczyć z solenizantką, więc partnerów do tańca jej nie brakowało. A że tańce żwawe i porywające, to raczej nie było stojących pod ścianą. Oczywiście Daniel odtańczał ze swoją żoną kujawiaki, walczyki, polki i oberki. Choć chętniej wdawał się w rozmowy z gospodarzami o polityce albo cenie zbóż. Dysputy podlewane co i rusz kolejnym kieliszkiem gorzałki, przybierały z czasem coraz głośniejsze formy.
A kiedy temperatura zabawy rosła, pojawiały się swawolniejsze tematy i obyczaje. Kiedy zmordowani tancerze wracali do stołu aby znów zasiąść do biesiady, rozpoczynały się droczenia między kobietami i mężczyznami.  Od tej chwili strony zaczynały przerzucać się złośliwymi przyśpiewkami skierowanymi do przeciwnej płci.
"Od kamienia do kamienia tu żadnego wujka nie ma
Wujki siedzą, spoglądają, gdzie tu więcej wódki dają" śpiewały kobiety.
Mężczyzna zaczepiony frontalnie mógł odśpiewać
"Skorołeś mie Boże za te moje zbytki, dołeś mi kobite jaki pieron brzydki".
I wszystko przeplatane rubasznym śmiechem w dowód uznania dla celnej riposty.
Mistrzynią przyśpiewek była stryjenka Wackowa. Żona stryja Wacka, który razem z Danielem, zgodnie jak przystało na braci, prowadził młyn w systemie tydzień na tydzień. Stryjenka zaliczana do kobiet wesołych, lubiących zabawę, świetnie radziła sobie w sytuacjach towarzyskich. Potrafiła, kiedy repertuar znanych piosenek wyczerpywał się, tworzyć na poczekaniu kolejne śmieszne teksty. I tak zabawa toczyła się na zmianę przy stole i na parkiecie, do białego rana. A potem towarzystwo, które miało za daleko do domu lub zbyt splątane nogi, zalegało w stodole na sianie, donośnym chrapaniem obwieszczając światu swoje istnienie.
Pętałam się między nogami dorosłych, mimowolnie chłonąc atmosferę wiejskiej zabawy, nieświadoma z jaką nostalgią będę dzisiaj wspominać Babcię Marysię, Dziadka Daniela, ciotki i wujków. A przede wszystkim tą radość i rozhukanie emanujące ze wszystkich. Z jakim rozrzewnieniem wspomnę  noc spędzoną na sianie w stodole, jakby nie było, wśród pijanych biesiadników.
Przyjmowałam jako oczywistość otaczające mnie wiejskie bachanalia, nie wiedząc, że dzisiaj będę ich szukać li tylko we własnych wspomnieniach.

1 komentarz: